Odrywanie, przykładanie, odrywanie, przykładanie, odrywanie... i ten cudowny chropowaty dźwięk.
Znalazłam raz w hipermarkecie (jeszcze jak w ciąży byłam, tej pierwszej) takie filcowe kolorowe rzepy. To są ogólnie rzeczy do spinania kabli, ale wiedziałam, że jak są kolorowe i filcowe, no i z rzepami, to się coś z tego potem zrobi. Zabawę, zabawkę. I przyszedł taki moment.
Przykleiłam do stolika (niezdarnie, bo estetką nigdy nie byłam) kawałek filcu i na start przyczepiłam filcowe rzepy. Nie musiałam tłumaczyć, instruować (i tak by nie skumał?) - Młody sam wpadł na to, żeby wszystkie, za jednym zamachem zerwać. Z przyczepieniem było trudniej, wiadomo, ale się jeszcze człek nauczy.