W Trójmieście (i nie tylko) świętujemy zaślubiny z morzem. W weekend udało Nam się rozwiązać kilka zadań z książki "W MORZE!" Piotra Karskiego, którą kupiliśmy razu pewnego odwiedzając Muzeum Emigracji w Gdyni. Książka i temat morza jest Nam szczególnie bliski, bo większość Panów z Naszej familii to marynarze, żeglarze, górnicy morscy. Dużo przeszli, sporo przepłynęli, swoje widzieli. Wilki morskie z milionem opowieści.
Dlatego też jakoś chętniej dziatwa rzuca się na książki o tematyce morskiej, oceanicznej, podwodnej śledząc przygody rekinów, ośmiornic i innych takich.
Wiem wszystko na temat ośmiornic i rekinów, wiem jakie dźwięki wydają humbaki, więc proszę mnie obudzić w środku nocy, a ja Wam to wytecytuję, proszę śmiało się nie krępować.
Książka jest do czytania, do rozwiązywania zadań. Okropnie nie lubię takich książek, bo mi najzwyczajniej szkoda. Raz się porysuje i taki rysunek już zostanie. Dlatego też siedzę znerwicowana j śledzę każdą kreskę pierworodnego, bo jak brzydko wyjdzie, to już tak zostanie i co? I lipa. Wpadłam na pomysł, żeby robić to długopisem, który można "wygumkować", ale... raz tylko starłam malunki, potem już mi się nie chciało, to też zaniechałam owy wyczyn.
Ale
Dojrzałam do tego, że tak musi być. Rysunki muszą zostać. Dałam Pierworodnemu do zrozumienia mówiąc Mu delikatnie: "Synu... Pamietaj, to co narysujesz zostanie już na zawsze w tej książce, więc przemysł mój drogi swoje malunki". Chłopak się przejął (może moim oficjalnym tonem? Nie wiem...) I rysuje bardzo przemyślanie (o ile Mu przypomnę te słowa "Synu, pamiętaj...").
Samej chce mi się rozwiązywać zadania i dorysowywać różne elementy, więc razem organizujemy sobie czas, a przy okazji uczymy się terminów morskich, jak wiązać liny, co to jest cuma, co to pływy morskie. Wszystko przedstawione jest w przyjemny graficzny prosty sposób, czyli tak jak lubię.