Home
Archive for
marca 2016
Do zabawy z fasolą dodałam bonus. Dostałam jakiś czas temu dziurkacze z Lidla, które dziurkują małe elementy. Na papierze samoprzylepnym wydziurkowałam elementy i nakleiłam na fasolę.
Zadaniem Młodego było znaleźć:
niebieskie motyle
zielone motyle
granatowe ptaszki
Trochę czasu Mu zajęło, zanim się skumał o co chodzi, ale potem to ćwiczenie nie sprawiało trudności.
Sporo osób mówi mi: Hej, dałam mojemu dziecku fasolę, a On ją tylko rozsypuje, w ogóle się nie bawi.
Ogólnie do transferowania (montessoriańskie pitu pitu) podchodziliśmy długo. Żeby nie było, że od razu fasola/kuskus/ryż stały się produktem do zabawy/przesypywania. Pamiętam jak pofarbowałam ryż (przed samymi narodzinami Dosi) i Młody rozsypał go po całym domu. Przyszła jeszcze jedna Jego koleżanka, potem druga i ryżu w misce nie było. Był wszędzie. I pamiętam, że leżąc w szpitalu dostałam wiadomość, że moja Teściowa sprząta ten ryż i ogarnąć tego nie może.
Ale wiedziałam, w duchu, że jeśli opanuje technikę przesypywania ryżu/fasoli/makaronu to będzie mu łatwiej wsypać cukier do herbaty, wlewać wodę do kubka, sortować skarpetki itp. Wiecie, takie czynności mega praktyczne nad którymi My się już nie zastanawiamy, a dla dziecka to wielkie osiągnięcie.
Dlatego jak najczęściej zachęcam Młodego do tego typu zabaw.
Jakiś czas temu Matka-Koleżanka pokazała mi notesy zdrapywanki (swoją drogą sprowadzane z Chin).
żródło: allegro.pl
W zeszłym roku na Wielkanoc w Auchan też znalazłam jajka zdrapywanki z patyczkami (o tym później) i pomyślałam sobie, hej, toć mogę zrobić takie notesy sama. Made in Reda.
I zrobiłam.
Do tego potrzebne są:
- białe sztywne kartki (techniczny blok)
- kredki świecowe (różne kolory)
- czarna pastela olejna
i tak:
najpierw na białej kartce kolorujemy kredkami świecowymi. im bardziej kolorowo, tym lepiej.
potem całość zamazujemy czarną pastelą i dajemy Młodziakowi wykałaczkę, patyczek i prosimy by bazgrał. Długo czekać nie trzeba. Trochę potem dorysowałam szlaczków, bo sama się podjarałam moim genialnym planem.
Potem weszłam w internety i okazało sie, że mój genialny pomysł nie jest genialny, bo dużo osób na to wpadło... ale i tak bawiliśmy się przednio.
Nie ma chyba bardziej relaksującej rzeczy niż malowanie. No dobra, gorąca kąpiel. Ok, i czytanie książki. No dobrze już dobrze, jedno posiedzenie w toalecie też relaksuje jak nie wiem, co. Ale chodzi mi o to, że malowanie jest przede wszystkim wyciszającym zajęciem. I dla mnie i dla Młodego. I fajne jest to, że nigdy nie ma w malowaniu końcowego etapu. Zawsze można coś dodać, maznąć, pacnąć, dziabnąć. Przejść łatwo z pędzla do malowania palcami*. I tak to najpierw była wielka plama, która przerodziła się w wielką chmurę, by potem stać się deszczem, który skapuje i tworzy kolejną wielką mazię kałużową. I wszystko się w jednym momencie tworzy i niszczy, rujnuje i buduje i nigdy nie ma efektu końcowego. I nie można tego tak nagle przerwać. Powiedzieć dobra Młody, sprzątaj farby idziemy spać. Ten moment późno nadchodzi i nawet nie chce się przerywać. Tylko dołączam do tego malowniczego świata i relaksuję się razem z dzieckiem.
*jutro będziem malować stopami. a co!
Młody tym razem z korytek postanowił fasolę wciskać do dziurki w pudle (co On z tymi dziurkami...w ogóle pudło brudnawe, bo się naklejki nie chciały odkleić i namoczyć zapomniałam.. nie, ja się nie tłumaczę z tego, że brudne.. absolutnie...).
No, jakby to Montessori powiedziała: jest faza wrażliwa, nie przeszkadzać.
To nie przeszkadzam. Niech przesypuje, wciska.
No, jakby to Montessori powiedziała: jest faza wrażliwa, nie przeszkadzać.
To nie przeszkadzam. Niech przesypuje, wciska.
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)